Położone 1000km na północ od Oslo, za kołem podbiegunowym, norweskie wyspy. Pojechaliśmy tam w maju, a więc jeszcze przed sezonem. Pogoda nie była wybitna, ale generalnie dość łaskawa, ponieważ większość miejsc udało nam się zwiedzić bez deszczu, który zaczynał padać jak tylko wracaliśmy do naszego hytte.
Teren Lofotów jest dość górzysty i ciekawy, wyspy są połączone mostami i podmorskim tunelem. Odległości są niewielkie, ale podróż 60km to zwykle około 2h - norweskie mandaty nie są tanie. Przykładowo słyszałem, że jakiś turysta nie zauważył zmiany ograniczenia z 90 na 80km/h i za 11km powyżej limitu dostał mandat 2000zł. I to w godzinę po wyjeździe z hotelu na lofockie drogi :)
Widoki były przepiękne, szczególnie jak spomiędzy chmur przebijało się słońce. Absurdalnie wyglądają plaże z czyściutkim morzem i białym piaskiem, niczym prosto z Karaibów, w połączeniu z surową roślinnością i górzystym, monochromatycznym terenem.
Ciekwym doświadczeniem był również dzień polarny - słońce chowało się za horyzont około 24.00 i wschodziło jakieś 2h później, ale nigdy nie robiło się ciemno. Po prostu bliżej północy trochę się ściemniało, jak w czasie zachodu słońca. Ja zdecydowanie wolę jak słońce zachodzi o 22.00 i wschodzi o 7.00, a organizm sam czuje, że już czas spać lub wstawać.
Zdjęć z wyjazdu było mnóstwo, tutaj prezentuje przekrojowe 100 sztuk, ale może kiedyś uda się zrobić jeszcze jeden wpis z pozostałymi fotkami.